Найти тему

Oby‌ ‌zeszło‌ ‌na‌ ‌psy,‌ ‌I‌ ‌mean….?!‌ ‌

Poranek‌ ‌się‌ ‌zaczął‌ ‌od‌ ‌popijania‌ ‌kawy‌ ‌z‌ ‌papierosem‌ ‌przy‌ ‌akompaniamencie‌ ‌lo-fi‌ ‌beat-ów.‌ ‌Kolega‌ ‌jak‌ ‌zwykle‌ ‌czepia‌ ‌się‌ ‌do‌ ‌słów,‌ ‌toczą‌ ‌się‌ ‌spory,‌ ‌opowiadane‌ ‌są‌ ‌historie.‌ ‌Opowiadane‌ ‌na‌ ‌siłę,‌ ‌wyciągane‌ ‌przez‌ ‌niego‌ ‌ze‌ ‌mnie,‌ ‌ponieważ‌ ‌poranki‌ ‌zbyt‌ ‌często‌ ‌przypominają‌ ‌u‌ ‌mnie‌ ‌bardziej‌ ‌zmartwychwstanie,‌ ‌niż‌ ‌inspirującą‌ ‌do‌ ‌kolejnych‌ ‌wyzwań‌ ‌pobudkę.‌ ‌Tak‌ ‌jak‌ ‌teraz,‌ ‌mniej‌ ‌więcej,‌ ‌wygląda‌ ‌nasza‌ ‌typowa‌ ‌rozmowa:‌ ‌-Oh‌ ‌my‌ ‌god,‌ ‌jesteś‌ ‌pewny‌ ‌że‌ ‌chcesz‌ ‌to‌ ‌usłyszeć?‌ ‌-No‌ ‌opowiadaj‌ ‌już,‌ ‌no...‌ ‌ ‌-Kurde,‌ ‌Bartek,‌ ‌weź‌ ‌no,‌ ‌zostaw‌ ‌mnie‌ ‌w‌ ‌spokoju‌ ‌proszę,‌ ‌dasz‌ ‌mi‌ ‌w‌ ‌końcu‌ ‌trochę‌ ‌posłuchać‌ ‌ciszy?!‌ ‌Ah,‌ ‌co‌ ‌za‌ ‌rupor!‌ ‌W‌ ‌dodatku‌ ‌w‌ ‌tej‌ ‌sytuacji‌ ‌przejawia‌ ‌się‌ ‌całe‌ ‌paskudztwo‌ ‌mojego‌ ‌charakteru.‌ ‌Właśnie‌ ‌w‌ ‌takie‌ ‌poranki.‌ ‌Właśnie‌ ‌po‌ ‌tego‌ ‌typu‌ ‌ciągłym‌ ‌wysłuchiwaniu‌ ‌podobnego‌ ‌nagabywania.‌ ‌-Co‌ ‌ci‌ ‌jest‌ ‌znowu,‌ ‌Nick,‌ ‌znowu‌ ‌się‌ ‌bawisz‌ ‌w‌ ‌dziadka‌ ‌Scrooge’a?‌ ‌A‌ ‌może‌ ‌znowu‌ ‌się‌ ‌szykujesz‌ ‌na‌ ‌zawody‌ ‌z‌ ‌poważności‌ ‌pt.‌ ‌”Most‌ ‌Serious‌ ‌Man‌ ‌in‌ ‌the‌ ‌World!”-‌ ‌“Zwycięzca‌ ‌grand‌ ‌prix‌ ‌tegorocznego‌ ‌starcia:‌ ‌Nick‌ ‌Osterman!”‌ ‌Publika‌ ‌wybucha‌ ‌oklaskami,‌ ‌Nick‌ ‌dalej‌ ‌stoi‌ ‌na‌ ‌podium‌ ‌z‌ ‌niezmienne‌ ‌przekrzywioną‌ ‌twarzą,‌ ‌przy‌ ‌tym‌ ‌ani‌ ‌rusz...‌ ‌Normalnie‌ ‌już‌ ‌bym‌ ‌zaczął‌ ‌się‌ ‌denerwować,‌ ‌ale‌ ‌w‌ ‌ostatniej‌ ‌chwili‌ ‌zebrałam‌ ‌się‌ ‌w‌ ‌garść,‌ ‌ponieważ‌ ‌zawsze‌ ‌w‌ ‌takiej‌ ‌chwili‌ ‌Bartek‌ ‌najbardziej‌ ‌się‌ ‌dobrać‌ ‌do‌ ‌moich‌ ‌nerwów.‌ ‌A‌ ‌skoro‌ ‌jestem‌ ‌już‌ ‌obcykany‌ ‌w‌ ‌jego‌ ‌osobistych‌ ‌wycieczkach,‌ ‌staram‌ ‌się‌ ‌po‌ ‌prostu‌ ‌je‌ ‌ignorować‌ ‌o‌ ‌ile‌ ‌to‌ ‌jest‌ ‌możliwe.‌ ‌-Dobra‌ ‌niech‌ ‌ci‌ ‌będzie,‌ ‌przynajmniej‌ ‌się‌ ‌rozgadam‌ ‌i‌ ‌obudzę‌ ‌szybciej.‌ ‌-Hi-hi-hi..‌ ‌-Biedna‌ ‌twoja‌ ‌dziewczyna...‌ ‌-(Znowu‌ ‌się‌ ‌śmieje)‌ ‌Dlatego‌ ‌jej‌ ‌nie‌ ‌mam!‌ ‌-No‌ ‌właśnie!‌ ‌Dobra,‌ ‌do‌ ‌sedna‌ ‌sprawy:‌ ‌zaczęło‌ ‌się‌ ‌znowu‌ ‌ściganie‌ ‌wszystkich,‌ ‌a‌ ‌propos‌ ‌tego‌ ‌kto‌ ‌znowu‌ ‌narozrabiał‌ ‌w‌ ‌akademiku.‌ ‌Tym‌ ‌razem‌ ‌chyba‌ ‌ktoś‌ ‌podpalił‌ ‌kosz‌ ‌w‌ ‌kuchni…‌ ‌w‌ ‌każdym‌ ‌razie‌ ‌to‌ ‌była‌ ‌awantura‌ ‌w‌ ‌tym‌ ‌zakresie.‌ ‌No‌ ‌i‌ ‌kierownictwo‌ ‌zaczęło‌ ‌wzywać‌ ‌wszystkich‌ ‌z‌ ‌piętra‌ ‌do‌ ‌wywiadów‌ ‌a’la‌ ‌“co‌ ‌kto‌ ‌widział?”,‌ ‌“gdzie‌ ‌się‌ ‌znajdował‌ ‌podczas‌ ‌alarmu?”‌ ‌Ale‌ ‌to‌ ‌nie‌ ‌jest‌ ‌takie‌ ‌istotne...‌ ‌wiesz‌ ‌co‌ ‌się‌ ‌działo,‌ ‌podczas‌ ‌gdy‌ ‌tam‌ ‌poszedłem‌ ‌żeby‌ ‌mieć‌ ‌to‌ ‌z‌ ‌głowy?‌ ‌-Przyjechała‌ ‌Karma‌ ‌Police?‌ ‌W‌ ‌tej‌ ‌chwili‌ ‌porządny‌ ‌facepalm‌ ‌zdawał‌ ‌się‌ ‌jedynym‌ ‌rozsądnym‌ ‌rozwiązaniem‌ ‌na‌ ‌jego‌ ‌beznadziejną‌ ‌dziecinność.‌ ‌-Dwaj‌ ‌Afrykanie‌ ‌wrzeszczeli‌ ‌na‌ ‌cały‌ ‌budynek,‌ ‌próbując‌ ‌się‌ ‌dostać‌ ‌jeden‌ ‌do‌ ‌drugiego,‌ ‌w‌ ‌celu‌ ‌zasadzenia‌ ‌porządnego‌ ‌kopa.‌ ‌Sześcioro‌ ‌facetów‌ ‌z‌ ‌piętra‌ ‌próbowało‌ ‌ich‌ ‌rozdzielić…‌ ‌czaisz‌ ‌to?‌ ‌-Dlaczego?‌ ‌1‌ ‌Maksym‌ ‌Stukan‌ ‌III‌ ‌gr.‌ ‌‌Oby‌ ‌zeszło‌ ‌na‌ ‌psy,‌ ‌I‌ ‌mean….?!‌ ‌ ‌-Dlaczego?!‌ ‌No...‌ ‌kierownictwo‌ ‌jak‌ ‌zwykle‌ ‌ta‌ ‌sama‌ ‌śpiewka:‌ ‌“przyjechali‌ ‌sobie‌ ‌ci‌ ‌dwaj‌ ‌na‌ ‌wymianę,‌ ‌powiedziano‌ ‌kierowniczce,‌ ‌że‌ ‌są‌ ‌z‌ ‌tego‌ ‌samego‌ ‌regionu,‌ ‌i‌ ‌że‌ ‌podobno‌ ‌się‌ ‌posługują‌ ‌jednym‌ ‌językiem,‌ ‌więc‌ ‌się‌ ‌jakoś‌ ‌dogadają.‌ ‌W‌ ‌sumie‌ ‌tak‌ ‌samo,‌ ‌jak‌ ‌było‌ ‌z‌ ‌tym‌ ‌Ormianinem‌ ‌i‌ ‌Gruzinem‌ ‌w‌ ‌zeszłym‌ ‌roku...‌ ‌-A‌ ‌oni‌ ‌co?‌ ‌-A‌ ‌oni,‌ ‌jak‌ ‌się‌ ‌okazało‌ ‌byli‌ ‌z‌ ‌dwóch‌ ‌wrogich‌ ‌plemion‌ ‌(w‌ ‌tej‌ ‌chwili‌ ‌Bartek‌ ‌wybucha‌ ‌śmiechem).‌ ‌Zakwaterowała‌ ‌ich‌ ‌do‌ ‌jednego‌ ‌pokoju,‌ ‌po‌ ‌czym‌ ‌prawie‌ ‌natychmiast‌ ‌zaczęła‌ ‌się‌ ‌kręcić‌ ‌akcja:‌ ‌krzyki,‌ ‌przekleństwa,‌ ‌klątwy‌ ‌(na‌ ‌pozór‌ ‌do‌ ‌co‌ ‌najmniej‌ ‌siódmego‌ ‌pokolenia,‌ ‌jak‌ ‌powiedzieli‌ ‌później‌ ‌widzowie‌ ‌całej‌ ‌tej‌ ‌intrygującej‌ ‌sceny).‌ ‌W‌ ‌pewnej‌ ‌chwili‌ ‌zaczęli‌ ‌znowu‌ ‌się‌ ‌nawzajem‌ ‌wyzywać‌ ‌tuż‌ ‌przed‌ ‌drzwiami‌ ‌do‌ ‌administracji.‌ ‌W‌ ‌momencie‌ ‌kiedy‌ ‌tam‌ ‌akurat‌ ‌trafiłem,‌ ‌jeden‌ ‌z‌ ‌nich‌ ‌bardzo‌ ‌łamanym‌ ‌angielskim‌ ‌zaczyna‌ ‌krzyczeć‌ ‌coś‌ ‌w‌ ‌stylu:‌ ‌”Rozumiecie,‌ ‌że‌ ‌jak‌ ‌będę‌ ‌na‌ ‌niego‌ ‌patrzeć‌ ‌chwilę‌ ‌dłużej‌ ‌to‌ ‌będę‌ ‌musiał‌ ‌go‌ ‌zabić?!‌ ‌Słyszycie‌ ‌“tamto”?!‌ ‌ ‌(Po‌ ‌wypowiedzeniu‌ ‌tego‌ ‌twarz‌ ‌Bartka‌ ‌nie‌ ‌potrafiła‌ ‌ukryć‌ ‌uśmiechu‌ ‌od‌ ‌ucha‌ ‌do‌ ‌ucha‌ ‌przez‌ ‌kolejne‌ ‌siedem‌ ‌minut.)‌ ‌-A‌ ‌co‌ ‌z‌ ‌tym‌ ‌koszem?‌ ‌-A‌ ‌co‌ ‌z‌ ‌nim?‌ ‌-No‌ ‌co‌ ‌się‌ ‌w‌ ‌końcu‌ ‌zdarzyło?‌ ‌-Wiesz‌ ‌co‌ ‌(spojrzałem‌ ‌na‌ ‌zegarek)...‌ ‌Fuck!‌ ‌Jestem‌ ‌spóźniony,‌ ‌stary‌ ‌muszę‌ ‌biec….‌ ‌-Ni-i-i-ck!‌ ‌-Później‌ ‌typie,‌ ‌później…‌ ‌-Jak‌ ‌zwykle…‌ ‌Tymczasem‌ ‌ja‌ ‌zerwałem‌ ‌się‌ ‌z‌ ‌miejsca,‌ ‌szybko‌ ‌się‌ ‌przebrałem‌ ‌i‌ ‌z‌ ‌największym‌ ‌wysiłkiem‌ ‌nadałem‌ ‌swojej‌ ‌twarzy‌ ‌(tylko‌ ‌pozornie)‌ ‌wyrazu‌ ‌dżentelmena.‌ ‌Wreszcie‌ ‌ruszyłem‌ ‌na‌ ‌zaplanowane‌ ‌spotkanie‌ ‌z‌ ‌bardzo‌ ‌interesującą‌ ‌mnie‌ ‌na‌ ‌tamten‌ ‌czas‌ ‌osobą,‌ ‌jednak‌ ‌nie‌ ‌do‌ ‌końca‌ ‌rozumiejąc‌ ‌po‌ ‌co‌ ‌tam‌ ‌w‌ ‌ogóle‌ ‌idę.‌ ‌…………………………………………………………………………………………………..‌ ‌A‌ ‌więc‌ ‌schodzę‌ ‌do‌ ‌ustalonej‌ ‌stacji,‌ ‌przy‌ ‌czym‌ ‌trudno‌ ‌stwierdzić‌ ‌czyja‌ ‌zdolność‌ ‌do‌ ‌orientacji‌ ‌przestrzennej‌ ‌doprowadziła‌ ‌do‌ ‌tego,‌ ‌że‌ ‌nie‌ ‌mogliśmy‌ ‌się‌ ‌odnaleźć‌ ‌od‌ ‌razu:‌ ‌-No‌ ‌hej‌ ‌(jej‌ ‌twarz‌ ‌od‌ ‌samego‌ ‌początku‌ ‌zaczęła‌ ‌lśnić‌ ‌się‌ ‌nieco‌ ‌zaniepokojeniem.)‌ ‌-Cześć(serdecznie‌ ‌się‌ ‌uśmiechnąłem‌ ‌mimo‌ ‌to‌ ‌nie‌ ‌odpowiedziała‌ ‌na‌ ‌uśmiech‌ ‌wzajemnością.)‌ ‌(Wkrótce‌ ‌ustalamy,‌ ‌że‌ ‌mamy‌ ‌przejechać‌ ‌do‌ ‌jakiejś‌ ‌kawiarni.‌ ‌Przez‌ ‌pierwsze‌ ‌parę‌ ‌minut‌ ‌naszego‌ ‌przejazdu,który‌ ‌pokrótce‌ ‌się‌ ‌zmienia‌ ‌na‌ ‌wyścig‌ ‌po‌ ‌pasach‌ ‌w‌ ‌celu‌ ‌uniknięcia‌ ‌stania‌ ‌w‌ ‌korku,‌ ‌próbując‌ ‌nawiązać‌ ‌wysublimowaną‌ ‌komunikację‌ ‌doszedłem‌ ‌do‌ ‌wniosku,‌ ‌że‌ ‌ta‌ ‌rozmowa‌ ‌wcale‌ ‌się‌ ‌nie‌ ‌klei,‌ ‌ponadto-razi‌ ‌posmakiem‌ ‌zdenerwowania‌ ‌z‌ ‌lekką‌ ‌nutką‌ ‌lekceważenia.)‌ ‌Wreszcie‌ ‌jesteśmy‌ ‌na‌ ‌miejscu.‌ ‌Siadamy‌ ‌przy‌ ‌stoliku,‌ ‌niedoświadczona‌ ‌kelnerka‌ ‌zostaje‌ ‌wyprowadzona‌ ‌z‌ ‌równowagi‌ ‌poprzez‌ ‌zachowanie‌ ‌mojej‌ ‌kompanionki.‌ ‌Innymi‌ ‌słowy‌ ‌Kristi‌ ‌zaczyna‌ ‌jeździć‌ ‌po‌ ‌niej‌ ‌bezlitośnie(skoro‌ ‌poczuła‌ ‌smak‌ ‌krwi‌ ‌i,‌ ‌jako‌ ‌“prawdziwa‌ ‌kobieta”,‌ ‌już‌ ‌się‌ ‌odpowiednio‌ ‌nastawiła.)‌ ‌-Poproszę‌ ‌flat‌ ‌white-a,‌ ‌tylko‌ ‌mam‌ ‌pytanie-Czy‌ ‌macie‌ ‌Państwo‌ ‌ewentualnie‌ ‌mleko‌ ‌bez‌ ‌laktozy?‌ ‌2‌ ‌Maksym‌ ‌Stukan‌ ‌III‌ ‌gr.‌ ‌‌Oby‌ ‌zeszło‌ ‌na‌ ‌psy,‌ ‌I‌ ‌mean….?!‌ ‌ ‌-Szczerze‌ ‌mówiąc,‌ ‌nie‌ ‌wiem,‌ ‌ale‌ ‌dopytam‌ ‌się‌ ‌na‌ ‌barze,‌ ‌wrócę‌ ‌do‌ ‌Pani‌ ‌i‌ ‌powiem.‌ ‌-Aha,‌ ‌nie‌ ‌wie‌ ‌Pani(patrzy‌ ‌najpierw‌ ‌na‌ ‌kelnerkę‌ ‌nie‌ ‌przestając‌ ‌wiercić‌ ‌jej‌ ‌wzrokiem,‌ ‌a‌ ‌następnie-pogardliwie‌ ‌patrzy‌ ‌w‌ ‌nikąd‌ ‌usiłując‌ ‌się‌ ‌tym‌ ‌całym‌ ‌widokiem‌ ‌pokazać‌ ‌swoją‌ ‌postawę‌ ‌nie‌ ‌to‌ ‌do‌ ‌profesjonalizmu‌ ‌kelnerki,‌ ‌nie‌ ‌to‌ ‌do‌ ‌jej‌ ‌osoby.)‌ ‌Następne‌ ‌15‌ ‌minut‌ ‌znowu‌ ‌próbuję‌ ‌należycie‌ ‌rozpocząć‌ ‌rozmowę.‌ ‌Wzrok‌ ‌jej‌ ‌cały‌ ‌czas‌ ‌błądzi,‌ ‌unikając‌ ‌minimalnego‌ ‌zainteresowania‌ ‌w‌ ‌tym‌ ‌co‌ ‌mówię.‌ ‌Poza‌ ‌również,niby‌ ‌wyraźnie‌ ‌przemawia‌ ‌o‌ ‌braku‌ ‌obecności‌ ‌w‌ ‌momencie‌ ‌w‌ ‌którym‌ ‌się‌ ‌odnajdywała:‌ ‌-No‌ ‌i‌ ‌co‌ ‌jeszcze‌ ‌powiesz?‌ ‌-A‌ ‌co‌ ‌mam‌ ‌powiedzieć‌ ‌-Powiedz‌ ‌co‌ ‌robisz‌ ‌ze‌ ‌swoim‌ ‌życiem?‌ ‌Jakie‌ ‌masz‌ ‌plany?‌ ‌-No‌ ‌wiesz‌ ‌co,‌ ‌w‌ ‌sumie‌ ‌to‌ ‌po-prostu‌ ‌staram‌ ‌się‌ ‌robić‌ ‌coś‌ ‌sensownego‌ ‌i‌ ‌dążyć‌ ‌do‌ ‌swoich‌ ‌“obsesji”.‌ ‌“To‌ ‌strive,‌ ‌to‌ ‌seek,‌ ‌to‌ ‌find,‌ ‌and‌ ‌never‌ ‌yield!”‌ ‌jak‌ ‌się‌ ‌mówi-”And‌ ‌so‌ ‌on”‌ ‌-Dziwny‌ ‌masz‌ ‌akcent,‌ ‌niechlujny‌ ‌I‌ ‌mean…‌ ‌-You‌ ‌mean?!‌ ‌-No‌ ‌tak‌ ‌mówię‌ ‌po-prostu‌ ‌no-o,‌ ‌mam‌ ‌takie‌ ‌przyzwyczajenie‌ ‌-Niechlujny?‌ ‌-Wolę‌ ‌amerykański‌ ‌od‌ ‌wyrafinowanego‌ ‌brytyjskiego‌ ‌(I‌ ‌co‌ ‌mógłbym‌ ‌na‌ ‌to‌ ‌poradzić,‌ ‌powiecie?)‌ ‌-Trudno,‌ ‌co‌ ‌robimy‌ ‌dalej?‌ ‌-W‌ ‌sumie,‌ ‌możemy‌ ‌się‌ ‌przejść‌ ‌przez‌ ‌rynek‌ ‌-W‌ ‌zasadzie,‌ ‌możemy-”let’s‌ ‌keep‌ ‌up‌ ‌to‌ ‌this‌ ‌plan!”‌ ‌(dana‌ ‌replika,‌ ‌powiedziana‌ ‌moim‌ ‌“dziwnym”‌ ‌akcentem,‌ ‌tym‌ ‌razem‌ ‌zmusiła‌ ‌ją‌ ‌aby‌ ‌lekki‌ ‌uśmiech‌ ‌przez‌ ‌chwile‌ ‌się‌ ‌objawił‌ ‌na/u‌ ‌jej‌ ‌twarzy.)‌ ‌……………………………………………………………………………………………….‌

‌W‌ ‌trakcie‌ ‌przechadzania‌ ‌się‌ ‌po‌ ‌miasteczkowym‌ ‌rynku‌ ‌ona‌ ‌zachowuje‌ ‌się‌ ‌nieco‌ ‌dziecinnie‌ ‌próbując‌ ‌dyplomatycznie‌ ‌wskazać‌ ‌palcem‌ ‌na‌ ‌drogie‌ ‌knajpy‌ ‌do‌ ‌których‌ ‌chodzi‌ ‌na‌ ‌stałe,‌ ‌nieuchronnie‌ ‌się‌ ‌starając‌ ‌przełożyć‌ ‌rozmowę‌ ‌na‌ ‌tematy‌ ‌wygody‌ ‌i‌ ‌korzyści.‌ ‌Podobno,‌ ‌jak‌ ‌dziecko‌ ‌któremu‌ ‌nie‌ ‌udzielano‌ ‌uwagi,‌ ‌starała‌ ‌się‌ ‌wzbudzić‌ ‌zainteresowanie‌ ‌i‌ ‌zachwycenie‌ ‌w‌ ‌swojej‌ ‌osobie,‌ ‌nie‌ ‌uświadamiając‌ ‌sobie,‌ ‌że‌ ‌robi‌ ‌to‌ ‌z‌ ‌lekka‌ ‌niezręczny‌ ‌i,‌ ‌można‌ ‌powiedzieć,‌ ‌niewinny‌ ‌sposób.‌ ‌Wkrótce‌ ‌po‌ ‌owej‌ ‌manifestacji‌ ‌burleski‌ ‌nadeszła‌ ‌pora‌ ‌na‌ ‌powrót‌ ‌do‌ ‌domu:‌ ‌-Powiedz‌ ‌mi‌ ‌szczerze,‌ ‌skoro‌ ‌całym‌ ‌widokiem‌ ‌się‌ ‌starasz‌ ‌pokazać,‌ ‌że‌ ‌nie‌ ‌chcesz‌ ‌mieć‌ ‌ze‌ ‌mną‌ ‌nic‌ ‌do‌ ‌czynienia-dlaczego,‌ ‌w‌ ‌cholere,‌ ‌się‌ ‌zgodziłaś‌ ‌pójść‌ ‌na‌ ‌tę‌ ‌kawę?!‌ ‌-Nie‌ ‌wiem,‌ ‌a‌ ‌ty?‌ ‌-W‌ ‌sumie‌ ‌to‌ ‌też‌ ‌nie‌ ‌wiem‌ ‌-Czyli‌ ‌chciałas‌ ‌żeby‌ ‌wszystko‌ ‌zeszło‌ ‌na‌ ‌psy?‌ ‌-No-Oby‌ ‌wszystko‌ ‌zeszło‌ ‌na‌ ‌psy,‌ ‌I‌ ‌mean!-myślałam‌ ‌(w‌ ‌tej‌ ‌chwili‌ ‌musiałem‌ ‌poprawić‌ ‌szelkę‌ ‌plecaka‌ ‌na‌ ‌barku)‌ ‌ ‌-Wyglądasz‌ ‌na‌ ‌włóczęgę‌ ‌ ‌-Włóczęgę!‌ ‌(jej‌ ‌wypowiedzenie‌ ‌wzbudziło‌ ‌nieco‌ ‌niezdrowy‌ ‌uśmiech‌ ‌na‌ ‌mojej‌ ‌twarzy.)‌ ‌To‌ ‌jeszcze‌ ‌dlaczego?‌ ‌3‌ ‌Maksym‌ ‌Stukan‌ ‌III‌ ‌gr.‌ ‌‌Oby‌ ‌zeszło‌ ‌na‌ ‌psy,‌ ‌I‌ ‌mean….?!‌ ‌ ‌-No,‌ ‌nosisz‌ ‌ze‌ ‌sobą‌ ‌wszystkie‌ ‌swoje‌ ‌pożytki:książki,‌ ‌perfumy,‌ ‌żel‌ ‌do‌ ‌włosów-‌ ‌tak‌ ‌gdybyś‌ ‌nie‌ ‌miał‌ ‌mieszkania;‌ ‌po‌ ‌prostu‌ ‌jak‌ ‌włóczęga...‌ ‌(chyba‌ ‌miała‌ ‌okazję‌ ‌dokładnie‌ ‌się‌ ‌przyjrzeć‌ ‌wnętrzu‌ ‌plecaka‌ ‌gdy‌ ‌musiałem‌ ‌go‌ ‌odtworzyć.)‌ ‌-No,‌ ‌ponieważ‌ ‌jestem‌ ‌gwiazdą‌ ‌rockową,‌ ‌ale‌ ‌świat‌ ‌o‌ ‌tym‌ ‌jeszcze‌ ‌nie‌ ‌wie.‌ ‌(znowu‌ ‌uśmiech‌ ‌na‌ ‌jej‌ ‌twarzy,‌ ‌chociaż‌ ‌tym‌ ‌razem‌ ‌siłowała‌ ‌się‌ ‌aby‌ ‌go‌ ‌ukryć.)‌ ‌-Za‌ ‌ile‌ ‌masz‌ ‌pociąg‌ ‌ ‌-Za‌ ‌7‌ ‌minut,‌ ‌no‌ ‌i‌ ‌co:‌ ‌w‌ ‌wypadku‌ ‌gdy‌ ‌się‌ ‌tak‌ ‌spotkamy‌ ‌raz‌ ‌jeszcze-‌ ‌dalej‌ ‌będziesz‌ ‌się‌ ‌starała‌ ‌aby‌ ‌wszystko‌ ‌zeszło‌ ‌na‌ ‌psy?‌ ‌-Może,‌ ‌a‌ ‌chcesz‌ ‌kolejne‌ ‌spotkanie?‌ ‌-Możliwe,‌ ‌jestem‌ ‌wystarczająco‌ ‌uparty‌ ‌aby‌ ‌chcieć‌ ‌-Ciekawie‌ ‌czy‌ ‌na‌ ‌długo‌ ‌-Oh,‌ ‌moja‌ ‌droga,‌ ‌nawet‌ ‌nie‌ ‌wyobrazasz‌ ‌sobie‌ ‌na‌ ‌jak‌ ‌dlugo,‌ ‌gdy‌ ‌zechcę...‌ ‌Spędzamy‌ ‌jeszcze‌ ‌parę‌ ‌minut‌ ‌po‌ ‌czym‌ ‌pojechałem‌ ‌do‌ ‌siebie,‌ ‌pożegnaliśmy‌ ‌się,‌ ‌po‌ ‌czym‌ ‌pojechałem‌ ‌do‌ ‌siebie.‌ ‌W‌ ‌drodze‌ ‌przymykam‌ ‌oczy,‌ ‌żeby‌ ‌na‌ ‌spokojnie‌ ‌wyciszyć‌ ‌swoje‌ ‌myśli,‌ ‌oraz,‌ ‌powstrzymać‌ ‌jeszcze‌ ‌na‌ ‌chwile‌ ‌swoje‌ ‌codzienne‌ ‌dygresje.‌ ‌Po‌ ‌przyjeździe‌ ‌muszę‌ ‌wpaść‌ ‌jeszcze‌ ‌na‌ ‌parę‌ ‌minut‌ ‌do‌ ‌Bartka:‌ ‌-No‌ ‌i‌ ‌co‌ ‌powiesz‌ ‌mi‌ ‌w‌ ‌końcu‌ ‌co‌ ‌z‌ ‌tymi‌ ‌Afrykaninami?‌ ‌-Czy‌ ‌to‌ ‌jest‌ ‌konieczne?!‌ ‌-No‌ ‌weż,‌ ‌Ni-i-ck!‌ ‌-Dobra‌ ‌już!‌ ‌Tego‌ ‌dnia‌ ‌wracałem‌ ‌chyba‌ ‌z‌ ‌siłki,‌ ‌wieczorem‌ ‌było‌ ‌jeszcze‌ ‌ciepło.‌ ‌-No‌ ‌i?!‌ ‌-No‌ ‌i‌ ‌widze‌ ‌taki‌ ‌obraz-ci‌ ‌dwaj‌ ‌siedzą‌ ‌tego‌ ‌samego‌ ‌dnia,‌ ‌obaj‌ ‌nachlani‌ ‌do‌ ‌stanu‌ ‌istnego‌ ‌“darwina”,‌ ‌się‌ ‌przytulają‌ ‌nawzajem,‌ ‌się‌ ‌bratają,‌ ‌umawiają‌ ‌się‌ ‌na‌ ‌jakieś‌ ‌wspólne‌ ‌wycieczki‌ ‌i‌ ‌afery-‌ ‌mimo‌ ‌to‌ ‌że‌ ‌jeszcze‌ ‌za‌ ‌tego‌ ‌samego‌ ‌dnia‌ ‌chcieli‌ ‌się‌ ‌pozabijać‌ ‌nawzajem.‌ ‌A‌ ‌później‌ ‌tacy-”My‌ ‌Best‌ ‌Friend,‌ ‌My‌ ‌Brother‌ ‌i‌ ‌t.‌ ‌d.”-‌ ‌dzieciaki‌ ‌i‌ ‌tyle.‌ ‌-A‌ ‌co‌ ‌z‌ ‌tym‌ ‌koszem?‌ ‌-Jezu!‌ ‌Jeszcze‌ ‌pamiętasz‌ ‌o‌ ‌tym…‌ ‌Tego‌ ‌nie‌ ‌wiem‌ ‌juz.‌ ‌-Szkoda‌ ‌-Trudno.‌ ‌Dobra,‌ ‌mam‌ ‌iść,‌ ‌żegnaj‌ ‌-Czołem‌ ‌……………..................................................................................................................................‌ ‌W‌ ‌czasie‌ ‌kiedy‌ ‌skończyłem‌ ‌wszystkie‌ ‌rutynowe‌ ‌czynności,‌ ‌wychodzę‌ ‌na‌ ‌kuchnię‌ ‌aby‌ ‌na‌ ‌spokojnie‌ ‌zapalić.‌ ‌Tym‌ ‌razem‌ ‌fajce‌ ‌nie‌ ‌towarzyszy‌ ‌muzyka,‌ ‌a‌ ‌więc‌ ‌nadchodzi‌ ‌“high‌ ‌time”‌ ‌na‌ ‌refleksje.‌ ‌Myślę‌ ‌o‌ ‌wszystkich‌ ‌wydarzeniach‌ ‌ostatnich‌ ‌dni,‌ ‌zachowaniu‌ ‌ludzi,‌ ‌o‌ ‌własnym‌ ‌zachowaniu‌ ‌i‌ ‌czynach‌ ‌z‌ ‌którymi‌ ‌mam‌ ‌styczność‌ ‌na‌ ‌co‌ ‌dzień.‌ ‌Zaczynam‌ ‌myśleć‌ ‌o‌ ‌wszystkich‌ ‌dziecięcych‌ ‌bądź‌ ‌niedojrzałych‌ ‌zachowaniach‌ ‌ludzi,‌ ‌rozważania‌ ‌te‌ ‌spowodowały‌ ‌delikatny‌ ‌uśmiech.‌ ‌W‌ ‌pewnym‌ ‌momencie‌ ‌się‌ ‌przejrzałem‌ ‌resztkom‌ ‌spalonego‌ ‌kosza.‌ ‌W‌ ‌pamięci‌ ‌od‌ ‌razu‌ ‌błysnęły‌ ‌wspomnienia‌ ‌sprzed‌ ‌dwóch‌ ‌poprzednich‌ ‌dni:‌ ‌przypomina‌ ‌się‌ ‌znakomita‌ ‌orientalna‌ ‌herbata,‌ ‌smaczna‌ ‌szisza,‌ ‌quasi-filozoficzne‌ ‌dyskusje‌ ‌z‌ ‌kolegą‌ ‌po‌ ‌3‌ ‌w‌ ‌nocy,‌ ‌później‌ ‌z‌ ‌pamięci‌ ‌się‌ ‌szmiga‌ ‌smród‌ ‌palącego‌ ‌się‌ ‌plastiku,‌ ‌kiedy‌ ‌został‌ ‌wrzucony‌ ‌do‌ ‌kosza‌ ‌nie‌ ‌do‌ ‌końca‌ ‌zgaszony,‌ ‌z‌ ‌niedopatrzenia‌ ‌kawałek‌ ‌węglu.‌ ‌Wygłaszam‌ ‌sobie‌ ‌po‌ ‌cichu‌ ‌tylko‌ ‌jedno‌ ‌słowo:‌ ‌4‌ ‌Maksym‌ ‌Stukan‌ ‌III‌ ‌gr.‌ ‌‌Oby‌ ‌zeszło‌ ‌na‌ ‌psy,‌ ‌I‌ ‌mean….?!‌ ‌ ‌-Dzieci...‌ ‌Po‌ ‌czym‌ ‌szerzej‌ ‌się‌ ‌uśmiecham,‌ ‌gaszę‌ ‌pod‌ ‌wodą‌ ‌peta,‌ ‌wyrzucam‌ ‌go‌ ‌do‌ ‌innego‌ ‌kosza‌ ‌i‌ ‌idę‌ ‌spać…‌ ‌

@maks.stukan