Найти в Дзене

Dodatek do filmu: Droga, droga. Śr. 20.11.2024r. W. Olszański, M. Osadowski Rodacy Kamraci NPTV.pl

https://dzen.ru/video/watch/673f31c0abc4395f7bf6021d Sławomir Mrożek Droga obywatela W zakątku kraju, mimo że oddalonym, […] założono […] stację meteorologiczną,  niewielki jakby ogródek prostokątny, ogrodzony białym płotkiem, ze skrzynką na instrumenty  pośrodku, stojącą na wysokich, cienkich nóżkach. Obok zamieszkał kierownik placówki, który  poza staraniem o hydrografy i aerometry wysyłać miał raporty do władzy zwierzchniej,  w których stan pogody musiał być dokładnie opisany, żeby władza, jeżeliby ją kto zapytał o pogodę […] — od razu wiedziała, co powiedzieć. Kierownik był człowiekiem sumiennym. Raporty pisał kaligraficznie, dużymi literami  i tak, jak było: jeżeli padał deszcz, to nie spoczął, dopóki ze wszystkich stron nie opisał tego  deszczu — a kiedy, a ile tego, czy długo padało… Jeżeli słońce — to samo. Różnicy żadnej nie  robił. Wiedział, że państwo ciężko pracuje, żeby zdobyć ten grosz dla niego, więc się przykładał. Robotę miał stale, bo na jego terenie zawsze była taka

https://dzen.ru/video/watch/673f31c0abc4395f7bf6021d

Sławomir Mrożek

Droga obywatela

W zakątku kraju, mimo że oddalonym, […] założono […] stację meteorologiczną,  niewielki jakby ogródek prostokątny, ogrodzony białym płotkiem, ze skrzynką na instrumenty  pośrodku, stojącą na wysokich, cienkich nóżkach. Obok zamieszkał kierownik placówki, który  poza staraniem o hydrografy i aerometry wysyłać miał raporty do władzy zwierzchniej,  w których stan pogody musiał być dokładnie opisany, żeby władza, jeżeliby ją kto zapytał

o pogodę […] — od razu wiedziała, co powiedzieć.

Kierownik był człowiekiem sumiennym. Raporty pisał kaligraficznie, dużymi literami  i tak, jak było: jeżeli padał deszcz, to nie spoczął, dopóki ze wszystkich stron nie opisał tego  deszczu — a kiedy, a ile tego, czy długo padało… Jeżeli słońce — to samo. Różnicy żadnej nie  robił. Wiedział, że państwo ciężko pracuje, żeby zdobyć ten grosz dla niego, więc się

przykładał. Robotę miał stale, bo na jego terenie zawsze była taka czy inna pogoda. Tyle  że późnym latem zaczęły tamtędy przechodzić częste burze, przetykane deszczami. Zgodnie  z prawdą opisywał je szczegółowo i przesyłał wszystko do centrali. Burze nie ustawały. Któregoś dnia zabawił u niego w przejeździe stary meteorolog. Przyjrzawszy się pracy swojego  gospodarza, tak napomknął mu na odchodnym:

— Wiecie, kolego, te wasze raporty czy trochę nie za smutne?

— Jak to? — zdziwił się kierownik. — Przecież pan kolega sam widzi, że leje! — No tak, owszem, ale to przecież wszyscy wiedzą. Rozumiecie jednak,  do wszystkiego trzeba podchodzić świadomie. Naukowo. No nie, mnie nic do tego, ale ja tak  z życzliwości, po koleżeńsku.

Stary meteorolog włożył kalosze i odjechał, kręcąc głową, a młody został i pisał sprawozdania. Z troską patrzył w niebo, ale pisał dalej. W tym czasie niespodziewanie otrzymał wezwanie do władzy. Nie tej największej wprawdzie, ale zawsze do władzy. Wziął parasol  i pojechał. Władza przyjęła go w pięknym domu. Deszcz pukał o dach.

— Wezwaliśmy was — powiedziała władza — bo dziwi nas jednostronność w waszych  raportach. Od jakiegoś czasu przeważa w nich ton pesymistyczny. Żniwa idą, a wy wciąż o deszczu. Czy wy pojmujecie odpowiedzialność waszej roboty?

— Kiedy pada… — usprawiedliwiał się wezwany.

— Nie próbujcie się wykręcać — zmarszczyła się władza i uderzyła ręką o stół,  na którym leżał plik papierów. — My tu mamy wszystkie wasze ostatnie raporty, to są fakty!  Jesteście dobrym pracownikiem, ale brakuje wam kręgosłupa. Defetyzmu nie będziemy  tolerować.

Po wyjściu od władzy meteorolog złożył parasol i wrócił do domu jakby nigdy nic. […]  Bardzo się też ucieszył, kiedy na drugi dzień wypogodziło się trochę. Zaraz napisał raport:  „Zupełnie przestało padać, chociaż tak naprawdę to nigdy specjalnie nie padało. Ot, że tam  czasem pokropiło tu i ówdzie… Ale za to jakie słońce!” Istotnie. Słońce błysnęło, było gorąco

i ziemia zaczęła parować. Nucąc, kierownik stacji krzątał się koło swoich obowiązków.  Po południu z wolna nadciągnęły chmury, schronił się więc pod dach. […] Zbliżała się godzina  raportu. W tym miejscu zrobiło mu się ciężko na duszy. I kiedy uderzył pierwszy piorun,  otrząsnął się z oportunizmu i napisał wprost: „Godzina 17 — burza z piorunami”.

Na drugi dzień znowu grzmiało. Napisał o tym. Na trzeci — nie grzmiało, ale spadł grad. Napisał. Czuł się dziwnie spokojny, a nawet zadowolony. Dopiero kiedy listonosz  przyniósł wezwanie — przygasł. Tym razem wzywała go władza centralna. Gdy wrócił z powrotem do swojej stacji — nie było już w nim rozterki. Kilkanaście następnych raportów  pod rząd mówiło o pięknej, słonecznej pogodzie w jego rejonie. Co jakiś czas pisał raporty  dialektyczne. Na przykład: „Niekiedy przelotne mżawki, które spowodowały pewne wylewy.  Mimo to nic nie złamie bojowej postawy naszych saperów i ekip ratowniczych”.

Potem znów płynęły opisy słonecznej pogody. Niektóre nawet wierszem. Aż dopiero  po dwóch miesiącach zdarzyło mu się napisać raport, który musiał zastanowić władzę. Brzmiał on tak: „Oberwała się sakramencka chmura”. I pod spodem, dopisane już ołówkiem,  w widocznym pośpiechu:

„Ale ten chłopak, co się urodził wdowie we wsi, dobrze się ma,  a wszyscy już myśleli, że kipnie lada moment”.

Jak wykazały badania, ów raport napisał upiwszy się za pieniądze uzyskane z pokątnej sprzedaży aerometru i hydrometru. Drugą część raportu dopisał w ostatniej chwili, już na poczcie.

A potem już nic nie mąciło pięknej, słonecznej pogody w jego okolicy. Zginął od pioruna, kiedy w czasie burzy obchodził pola z cudownym dzwonkiem z Lourdes, którym  chciał rozproszyć chmury. Bo w gruncie rzeczy był uczciwym człowiekiem.

Sławomir Mrożek, Opowiadania, Kraków 1974.